Instagram Tweetnij

środa, 24 lipca 2013

Where are you my love? [Maks's story (part 11)]

Wszedłem na płytę lotniska w Sydney. Wiedziałem, że przede mną jeszcze długa droga, ale musiałem się stamtąd wyrwać. Unikanie Agnieszki było najtrudniejszą rzeczą, jaką zdecydowałem się podjąć. Ona mnie nie chciała, więc musiałem jej unikać za wszelką cenę. Pamiętam ja k tylko raz spotkałem ją w Manufakturze. Nie zauważyła mnie, ale ból, jaki mi to sprawiło, z resztą sam jej widok, był nie do zniesienia. Wiedziałem, że muszę o niej zapomnieć, ale nie wiedziałem jak, aż do naszej szkoły przyjechał jakiś facet ględząc o jakiś wymianach i już wiedziałem, co mam robić. Australia wydawała się idealna. Mnóstwo nowych twarzy, zajebistej zabawy i jak się okazało tęsknoty, którą już odczuwałem, jeszcze bardziej niż jak byłem w kraju. Widziałem ją teraz niemalże wszędzie…

***

Pół roku później
Ubrana w jasny beżowy płaszcz z czerwonym beretem i szalem, ruszyłam w drogę. Musiałam, po prostu musiałam wyjść z domu. W tamtych ścianach myślałam, że zwariuję. Nie wiedziałam nic na temat, gdzie on jest, czy ma z nim ktoś jakikolwiek kontakt, czy w ogóle przeżył, a przede wszystkim czy tam był. Było zimno, szaro i nieprzyjemnie, chociaż zwykle przepadałam za zimą. Przeszłam przez trasę i wkroczyłam do lasu. Ranek był naprawdę mroźny, więc musiałam założyć rękawiczki. Skierowałam się w stronę boiska. Wyglądało naprawdę dziwnie. Wielka prostokątna polana w lesie pokryta śniegiem. Całość wyglądało lekko przerażająco, o siódmej rano było jeszcze ciemno, ale tylko tu mogłam usiąść i pomyśleć. Ale boisko było zamknięte, ale jedyne, o czym myślałam to o tej ławeczce pod drzewkami w jego rogu, dlatego też jakimś cudem wskrobałam się na bramę i ją przeskoczyłam, a nie było to łatwe szczególnie w tych moich kochanych kozaczkach na grubym obcasie. Gdy byłam już po drugiej stronie bramy, ruszyłam na przeciwległy kraniec na ławkę. Zgarnęłam cały puch, który zdążył się tam uzbierać i usiadłam. Ławka była wysoka, bo siedząc mogłam merdać nogami w powietrzu, a powiedzmy sobie szczerze nóg krótkich nie mam, wręcz przeciwnie. Zapatrzyłam się na machające nogi tępym wzrokiem, po jakimś czasie sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam paczkę Malboro cienkich mentolowych z zapalniczką. Odpaliłam papierosa i mocno się zaciągnęłam. Podniosłam wzrok, wydmuchując dym i zapatrzyłam się w odległy punkt. W końcu miałam moment odetchnienia, żadne myśli nie błąkały mi się po głowie, nic nie mąciło wszechogarniającego mnie spokoju i głuchej ciszy, takiej, w której słyszysz tylko swój oddech i puls w uszach. Moja odskocznia. Ale nie przyszłam tu po to, żeby znowu poczuć się wolną, ale po to by przemyśleć wszystko od początku do końca. Ostatnio nie tylko ja miałam siebie dość, ale i wszyscy dookoła mnie, nawet rodzice przestali ze mną rozmawiać. Nic dziwnego, byłam mocno rozchwiana emocjonalnie. Najpierw się o mnie martwili, ale gdy okazało się, że moje zachowanie nie zagraża mojej świetlanej przyszłości, odpuścili. Ale nigdy nie widziałam tak przerażonego ojca. Mówiąc szczerze, ja nigdy nie płaczę, no prawie nigdy. Ostatnio mój tato widział jak płaczę, gdy miałam jakieś dziesięć lat, gdy w końcu wymogłam na nim nie chodzenie na judo, później nigdy przy nim nie płakałam, mimo, że to z nim miałam najbliższy kontakt. Dlatego rozumiem też jego przerażenie, gdy zobaczył jak płyną mi łzy po policzkach podczas wieczornych Faktów, w których podawali wiadomości na temat ogromnej fali tsunami, która właśnie dotarła do Sydney, gdzie był Maks. Oczywiście nie był w stanie nic ze mnie wyciągnąć na temat mojego zachowania, ale od tamtego momentu lekko się wytłumiłam i uspokoiłam, więcej nie widział moich łez. W sumie mogłam im zostawić jakąś kartkę na stole, że wychodzę i wrócę. Trudno, jakoś to przeżyją.
Właśnie… Maks. Nie widziałam go od tamtej imprezy u Marka, od której minął już ponad rok. Jednak mnie posłuchał, przynajmniej tym razem. Szkoda tylko, że ledwo wyszłam od Marka, załam sobie sprawę, co zrobiłam. Wtedy miałam nadzieję, że jednak mnie nie posłucha. Nie jestem dobra w wykonywaniu pierwszych kroków i tym razem również nie potrafiłam go wykonać, szczególnie w jego kierunku. Można to nazwać pychą, dumą, albo jeszcze inaczej, ale wiem, że to coś nie pozwala mi na uczynienie, chociaż małego kroczku do przodu. Ja myślę, że to przede wszystkim strach. Jednak na pytanie, czego tak naprawdę się boję, nie umiem sobie odpowiedzieć. Chociaż, patrząc z perspektywy tych czterech już lat, to chyba najbardziej boję się oddać temu ogniu, który we mnie rozpala samo wspomnienie o nim. Myśląc o wszystkich chwilach, jakie nas łączą i dzielą, nie potrafię tego sama ogarnąć. Jednak zawsze nasuwa mi się to samo pytanie: czy on rzeczywiście cokolwiek do mnie czuł, czy byłam tylko kolejną panienką do zaliczenia, której nie potrafił zdobyć żadnym sposobem. Bo tak szczerze cały czas miotaliśmy się w sprzecznościach i kłamstwach, nie potrafiąc nigdy dojść do porozumienia, nie ufając sobie wzajemnie za żadne skarby. Więc dlaczego mi na nim tak zależy? Dlaczego nie potrafię wyrzucić go z swoich myśli, mimo, że już dawno wyrzuciłam go z swojego życia? Czemu nie umiem wyobrazić sobie życia bez świadomości, że on gdzieś tam jest i żyje sobie szczęśliwie?
Papieros zgasł mi w ręku. Patrzyłam tempo jak pet upada pod ławkę, aż usłyszałam melodię mojego dzwonka. Wyciągnęłam moją różową lumię i odebrałam.
- Tak mamo? – powiedziałam, odbierając.
- To ja… - powiedział zrezygnowanym głosem Kacper.- Gdzie jesteś, wiesz jak będą się martwić jak wstaną?
- Przepraszam…
- No to gdzie jesteś? – powtórzył pytanie.
- Na spacerze? – powiedziałam lekko powątpiewającym głosem.
- Czyli jesteś znowu na boisku? – powiedział jeszcze bardziej zrezygnowanym głosem. – Poczekaj tam na mnie, musimy pogadać…- westchnął.
- No okej, tylko zostaw im jakąś kartkę, że wyszliśmy razem.- powiedziałam i się rozłączyłam. Włożyłam komórkę z powrotem do płaszcza, ponownie wyciągnęłam paczkę i zapaliłam. Zaciągając się spojrzałam na bramę, przez którą właśnie przeskakiwał mój trzy lata młodszy brat. Wyrósł ostatnio, a te trzy lata treningów dużo mu dały. Był zdecydowanie wyższy ode mnie już teraz, a co dopiero będzie jak jeszcze podrośnie? Dobrze trafiłam z sportem dla mojego brata. Siatkówka jest dla niego idealna. Jak się okazuje on jest idealny dla miejscowego zespołu drugoligowego skoro już w wieku piętnastu lat gra w seniorach na przyjęciu. Może nie jest bez przerwy na parkiecie, ale zawsze. Przynajmniej jemu życie się układa. Wysoki na metr dziewięćdziesiąt dwa, jak na razie, z wyraźnie zarysowaną szczęką i gęstymi falowanymi włosami w tym samym kolorze, co moje. Podszedł do mnie lekko zgarbiony z rękoma w kieszeniach od kurtki i spojrzał na mnie swoimi szarymi oczami, o tej samej przejrzystości, co moje.
- Znowu się trujesz…- powiedział, krzywiąc się i patrząc na mnie wzrokiem Florczyków, tą niepojęta mieszanką pogardy, gniewu, szyderstwa i niesmaku. Uśmiechnęłam się tylko, głębiej się zaciągając i wyciągnęłam paczkę, którą skierowałam w jego stronę.
- Chcesz? – spytałam z szerokim, słodkim uśmiechem, na jaki mogłam się ostatnio tylko przy nim zdobyć. Spojrzał tylko na mnie z politowaniem i usiadł koło mnie. Miał zdecydowanie dłuższe nogi, bo mógł je oprzeć o ziemię pod ławką.
- Ale piździ. – stwierdził, czym tylko doprowadził mnie do śmiechu. – Z czego się śmiejesz? Serio, jest cholernie zimno. Nie wiem jak ty tu możesz siedzieć od… Właściwie, od której już tu jesteś?
- Od siódmej. – odpowiedziałam. -  Trzeba było się ubrać, a nie tak bez czapki i szalika chodzisz.
- Pod czapką włosy mi się źle układają. – odprysnął tylko, po czym spojrzał na mnie lekko zadowolony z siebie.
- Coś o tym wiem…
- Taaa…
I zapadła cisza. Kacper zapatrzył się tylko w dal, a ja patrzyłam na jego profil i się głupawo uśmiechałam. Takie zamyślone spojrzenie mogło świadczyć tylko o jednym. Przebudził się z swoich myśli i spojrzał na mnie.
- A ty, co tak japę głupio szczerzysz? – zapytał zdenerwowany.
- Nie wiem, może, dlatego, że mój brat się w końcu zakochał?
Spłonął na miejscu, szybko odwracając ode mnie wzrok i ponownie zapatrzył się w odległy, nieznany mi punkt. Również odwróciłam od niego twarz i patrząc w dal kończyłam papierosa.
- A moja siostra nie potrafi się sama przed sobą przyznać do miłości… - powiedział cicho, nie zmieniając pozycji, w jakiej siedział.
- A mój brat ma rację, co do swojej siostry. – powiedziałam w dal. Widziałam jak lekko uniósł kącik ust w uśmiechu i opuścił głowę już lekko się śmiejąc.
- Czemu jesteś tacy popaprani? – zapytał. – Czemu nie umiemy przyznać się do swoich uczuć? A w szczególności osobom, na których nam zależy? Dlaczego momentalnie zamykamy się w sobie?
- Ty taki nie jesteś. W końcu nie raz już wychodziłeś z Julką, całowaliście się, powiedziałeś jej, że nie znasz lepszej. Zrobiłeś to. A u mnie…
- To nie twoja wina. – stwierdził.
- Wiem, ale jakoś nie umiem odpuścić. I jeszcze to tsunami… - dokończyłam drżącym głosem.
- Maksowi nic nie jest. – powiedział pewnie. Spojrzałam na niego zaskoczona, skąd on to wiedział… - Podczas całej tej tragedii, był na jakiejś wycieczce klasowej w głębi Australii, jak wrócili wszystko było na miejscu, więc tam został. Słyszałem jak Tablińska rozmawiała z jego młodszym bratem, to znaczy kuzynem, nie ważne. – trochę się zamotał i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem zadowolenia z siebie.
- Mam wielkiego brata. – powiedziałam, przytulając się do niego.
- Matko Boska! Gdybym wiedział, że zafundujesz mi tak wielkiego huga to bym, chociaż nabrał więcej powietrza. – powiedział, śmiejąc się i próbując wydostać się z mojego żelaznego uścisku.
- Dziękuję… W końcu jakieś dobre wiadomości.
- To zaczniesz żyć?
-Co? – spytałam lekko podnosząc głos z ogromnym wyszczerzem na ustach.
- No mam nadzieję, że po tej dobrej wiadomości przestaniesz się zachowywać jak zombi i wyjdziesz do ludzi. W sobotę gramy mecz u nas na hali, mogłabyś go znowu poprowadzić. Chłopaki się za tobą stęsknili…
- Acha! Ciekawa jestem, który to. – odpowiedziałam ze śmiechem.
- Jakbyś sama nie wiedziała, kto do ciebie podbija… - powiedział z figlarnym uśmiechem, falując śmiesznie brwiami.
- Dobra, dobra… - powiedziałam, cała się czerwieniąc. – Ale nic nikomu nie obiecuję. Z resztą ja też się za nimi stęskniłam i za halą. Muszę posiedzieć nad piosenkami na mecz, a i sprawdzić zawodników z drugiej drużyny, bo nie wiadomo czy znowu nie będzie jakiegoś trudnego nazwiska, a nie chcę się ponownie zbłaźnić ciszą po imieniu… -zaczęłam gadać jak najęta, aż Kacper mi przerwał.
- Okej, okej, okej! Rozumiem, że mam zapowiedzieć, że wracasz trenerowi i prezesowi? – zapytał przez śmiech. Pokiwałam energicznie głową.
- Jakbyś mógł…  -poprosiłam, przechylając i robiąc słodką minkę.
- Pod jednym warunkiem. – odpowiedział, poważniejąc. – Pomożesz mi z moją sprawą. Ona nawet nie chce ze mną gadać, nie wiem, co robić, może tobie się uda… Zapytaj ją czy mogę zadzwonić, jak tylko się na nią natkniesz, okej?
- OK! – powiedziałam, podnosząc kciuk do góry. – Ale trzeba poczekać parę dni, aż ochłonie…
- Spoko. Chodźmy już, bo naprawdę jest zimno. Zaraz palce mi odpadną.
- Bo nie wziąłeś rękawiczek

- Rękawiczki są dla bab. – powiedział z naciskiem, co skwitowałam tylko kręceniem głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz