- Ten jest od tego
zamka na górze, ten od tego pod klamką, ten od furtki, a ten od kłódki na
bramie...- wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu, ale zamilkł i spojrzał na
mnie przerażony. Chyba mieliśmy podobne miny. W każdym razie ja czułam, że
ogromnie zbladłam i chyba trochę za bardzo wybałuszyłam oczy.
Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy, oboje przestraszeni i niepewni tej sytuacji.
I wybuchłam śmiechem na widok jego miny, musiałam sama się jakoś opanować, a
wiedziałam, że nic go teraz tak nie uspokoi jak mój śmiech. sama w między
czasie zamierzałam wymyślić co powinnam zrobić. Wezmę te klucze, ale nie mogę mu
niczego obiecać, byliśmy zdecydowanie za młodzi na takie zobowiązania, a ja
chciałam w przyszłym roku gdzieś wyjechać, byle gdzie. Jak najdalej, zostawić
wszystko za sobą. Owszem kochałam to miejsce, ale bez przesady, przecież nie
mogłam zostać tu całe życie, prawda? poza tym studia i praca. Życie powiedziało
mi wprost przez rodziców: w tym kraju nie przeżyjesz! Znajdź pracę za granicą,
będzie ci łatwiej.
Przestałam się
śmiać i znowu spojrzałam na Bartka, tym razem poważnie i zdecydowanie. Mieliśmy
tyle marzeń do spełnienia, tyle pragnień, ale niestety rozchodziły się one w
różne strony świata. Czułam do niego tak wiele i tak mało, za jednym razem, a
teraz jeszcze wszystko zaczyna się mi mieszać, prawie nie umiem już
samodzielnie myśleć.
- To ma być coś w
rodzaju azylu, nie proszę cie, żebyś się wprowadzała na stałe… - powiedział
ściszonym głosem. Tak bardzo chciałam, żeby się uśmiechnął, tak bardzo
chciałam, żeby nie czuł się teraz tak bardzo zraniony. Nie pragnęłam teraz
niczego bardziej jak go uszczęśliwić. Pokręciłam lekko głową.
- Głuptasie…-
powiedziałam, podchodząc do niego, biorąc klucze i przytulając go. Westchnęłam
głęboko, gdy tylko odwzajemnił mój uścisk. – Obiecuję ci podlewać kwiatki,
chociaż z moim talentem zdechną zaraz po twoim wyjeździe. – stwierdziłam,
spoglądając spod grzywki na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Czyli wszystko
okej? – spytał. Jedyne co widziałam w tych szczerych, ufnych i wciąż niepewnych
oczach to poszukiwanie potwierdzenia w moich. A ja nie mogłam mu tego zrobić dzisiaj,
zaraz miał jechać i prowadzić, nie mogłam pozwolić, żeby cokolwiek mu się
stało.
- Jasne, że tak! –
niemal wykrzyknęłam i musnęłam jego usta.
- Ej! – wykrzyknął
już szczęśliwy.- Co to ma być?! – spytał, a ja nie wiedziałam o co mu chodzi.
Spojrzałam na niego pytająco. – To miał być buziak na do widzenia? No chyba
nie! – powiedział, czym doprowadził mnie do śmiechu.
- Na pożegnanie
będzie jak już wsiądziesz do samochodu i odpalisz silnik… - stwierdziłam,
wyswobadzając się z jego uścisku. Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- Szkoda, że nie
możesz do mnie przyjechać…. – wymruczał znowu lekko zasmucony.
- Przecież wiesz,
że to nie zależy ode mnie tylko od waszego trenera. – powiedziałam, zaczynając
się śmiać. – gdyby to tylko ode mnie zależało to pojechałabym tam z tobą w tym
momencie. Wyobrażasz sobie? Poznałabym tylu sławnych siatkarzy….- dokończyłam,
udając rozmarzenie.
- Acha! –
wykrzyknął zdenerwowany leciutko. – W takim razie nigdy cię tam nie zabiorę!
- No wiesz?! –
udałam obrażoną. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Wiedział, że udaję, a ja
wiedziałam to samo o nim.- Największej fanki byś nie zabrał?- dokończyłam,
mrużąc zalotnie oczy.
- Mogłaby przestać
być moją największą fanką….- mówił ze skrzywioną mina i kręcąc głową. Wsiadł do
samochodu i odpalił silnik, zamknął drzwi i zapiął pasy. Podeszłam do niego i
opuścił okienko.
- Tylko jedź
ostrożnie…- powiedziałam zatroskana, pochylając się do okienka.
- Ja zawsze jeżdżę
ostrożnie! – powiedział oburzony. Spojrzałam na niego ze skosa.
- Wiesz o czym
mówię…
- No dobrze,
dobrze… Kocham cię- powiedział, gdy się do niego zbliżyłam. Pocałowałam go na
pożegnanie, a od tego pocałunku lekko zakręciło mi się w głowie. Uśmiechnęłam
się do niego.
- Do zobaczenia,
kochanie… - powiedziałam, wynurzając się już z okienka.
- No. Pa pa… -
powiedział, już wycofując samochód z podjazdu. I odjechał, a ja mu jeszcze
pomachałam na drogę. Zostałam sama. Spojrzałam na klucze, które od niego
otrzymałam i lekko je podrzuciłam.
- Okej, jakoś to
przeżyjesz przecież, co nie Aga? – zadałam sobie to pytanie w myślach.
Zamknęłam bramę i ruszyłam do domu, aby już jechać do szkoły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz