Instagram Tweetnij

poniedziałek, 30 września 2013

Where am I ?

Nie wiem, w którym momencie dokładnie zaczęłam odzyskiwać przytomność, ale było mi strasznie niedobrze i miałam wrażenie, że  mi głowa pęknie. Nigdy wcześnie nie czułam się tak okropnie i źle. Praktycznie nic nie pamiętałam z wczorajszej imprezy, ostatni moment to rozmowa na patio z Ingą, której też za bardzo nie pamiętam. Przewróciłam się na plecy z lekkim jękiem i spróbowałam otworzyć oczy. Momentalnie tego pożałowałam, bo jakiś idiota pewnie podniósł mi rolety w pokoju. Położyłam dłoń na powiekach, żeby je trochę zacienić, ale i to było błędem, bo zaczęło mi się kręcić jeszcze bardziej w głowie i myślałam, że pierwszy raz będę wymiotować po imprezie. Zdjęłam, więc dłoń i powoli, ale tak powolutku, zaczęłam otwierać oczy. Kiedy już je otworzyłam, dotarło do mnie, że wcale nie jestem w swoim pokoju i na pewno nie w moim domu.
- What the fuck? - zerwałam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pokoju, w którym się znajdowałam. Pięć sekund później mocno żałowałam tych czynności i zhaftowałam się do miski obok łóżka, którą ktoś przezornie tam ustawił. Zauważyłam, że nie pierwszy raz z niej korzystałam. Otarłam usta chusteczką higieniczną z pudełka na szafce nocnej. Ponownie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Byłam pewna, że nigdy tu nie byłam, ale pocieszałam się myślą, że nie byłam w wielu domach moich znajomych, więc jest duże prawdopodobieństwo, że nocowałam u jednego z nich. Leżałam w niedużym łóżku dwuosobowym, białym z brzozy. Sypialnia była ładna i typowa dla nastolatka, w sensie chłopaka w moim wieku. Chłopaka! Gdy dotarła do mnie ta myśl, spanikowana spojrzałam na miejsce obok mnie. Nikogo tam nie było, ale zauważyłam wgniecenia, które pozostawiła druga osoba. Zdenerwowanie rosło, niemalże czułam napływającą histerię zmieszaną z paniką. Odrzuciłam kołdrę, żeby zobaczyć czy mam coś na sobie. Miałam... Błękitną koszulę wizytową, a pod nią bieliznę z wczoraj. Nie miałam pojęcia, co myśleć, a co dopiero zrobić. Usiadłam na łóżku delikatnie spuszczając nogi na ziemię, omijając miskę. Rozejrzałam się ponownie po pokoju i odnalazłam moje ubrania ładnie złożone lub przewieszone na krześle obok biurka. Spojrzałam na drzwi i zastanawiałam się, które gdzie prowadzą, w sumie było ich trzy, więc jedne na pewno prowadzą na korytarz... A pozostałe dwa? Wstałam delikatnie i na paluszkach przeszłam do pierwszych po lewo od biurka i cichutko je uchyliłam... Rzeczywiście za nimi znajdował się niewiarygodnie długi korytarz, po którym szła jakaś pani z ręcznikami. Szybko je zamknęłam, żeby mnie nie zobaczyła. Podeszłam do drugich z kolei drzwi i je również otworzyłam, garderoba. Nie mogłam się powstrzymać i weszłam do środka. Była ogromna, no może nie jak mój pokój, ale jak na garderobę była naprawdę duża. Przeszłam przez środek i przeglądałam jego rzeczy, kimkolwiek był. Widać udało mi się wyrwać jakiegoś bogatego faceta wczoraj, a przynajmniej z bogatymi rodzicami. Jednak faktem było to, że potrzebowałam świeżego ubrania, a przynajmniej, żebym wyglądała świeżo, więc zabrałam czerwoną koszulę flanelową i czarna bluzę „kangurkę” z kapturem. Chwyciłam je i wyszłam z tej ogromnej „szafy". Powąchałam ubrania. Zapach był tak zniewalający i tak znajomy, że niemalże chciałam, żeby ten człowiek pojawił się natychmiast w tym pokoju, ale tak się nie stało... Prawie go rozpoznałam po zapachu, ale mój umysł nie chciał ze mną współpracować, miałam jego zarys gdzieś na dnie. 
Ruszyłam do trzecich dni pewna, że znajduje się tam łazienka. Otworzyłam je i uśmiechnęłam się zadowolona, że się nie pomyliłam. Była chyba dwa albo trzy razy większa od garderoby. Kto robi tak wielką łazienkę nastolatkowi?! Pokręciłam głową i zauważyłam swoje odbicie w lustrze i przeraziłam się. Ogromna szopa na głowie, która nie wiem, kiedy się pojawiła i rozmazany makijaż. Od razu wróciłam myślami do pościeli, w której spałam. Była czarna, więc nie będzie widać, jeśli ją pobrudziłam. Położyłam ubrania (swoje i jego) na szafce obok umywalki i rozejrzałam się dookoła. Chwilę później odnalazłam nową szczoteczkę do zębów i pastę, więc szybko zajęłam się szorowaniem zębów, umyłam twarz i spróbowałam rozczesać włosy. Twarz ogarnęłam, ale z włosami było troszkę trudniej, nie pozostało mi nic jak rozczesać je na mokro. Wyszłam z powrotem do sypialni w poszukiwaniu mojej torebki, gdzie miałam wszystkie kosmetyki do makijażu. Szybko ją chwyciłam i wróciłam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic razem z bielizną, żeby ją, chociaż troszkę przeprać. Wycisnęłam moje małe pranie i powiesiłam na małym grzejniku obok kabiny. Kto włącza ogrzewanie w czerwcu? Mi w każdym razie się przyda, bo szybciej bielizna mi wyschnie. Po tym zabiegu mogłam zająć się sobą. Szybki prysznic, mycie włosów i kolejna próba rozczesania ich, tym razem pozytywna. Obwiązana ręcznikiem wyszłam z kabiny i zajęłam się włosami. Wysuszone, ponownie rozczesałam i związałam w warkocza. Podeszłam do grzejnika, bielizna wyschła, więc mogłam się ubrać. Założyłam sukienkę z wczoraj na nią koszulę, a bluzę na razie zostawiłam. Umalowałam się jak, na co dzień, wzięłam „kangurkę” i wyszłam z łazienki.
Położyłam torebkę i bluzę na biurku i rozpoczęłam zwiedzanie. Przeglądałam książki – żadna nie była podpisana, bo, po co - i inne rzeczy, aż trafiłam na album ze zdjęciami. Otworzyłam go, biorąc głęboki wdech i zobaczyłam zdjęcia moje i mojej klasy z gimnazjum. Szybko przejrzałam go do połowy i dotarłam do zdjęć z liceum. Przeglądałam zdjęcia, na których byłam za każdym razem. Nawet nie wiedziałam, że był na tych imprezach, nie wiedziałam, że był z klasą w tym samym miejscu, co ja z moją. Oczywiście nie było mnie na zdjęciach, gdy byliśmy w drugiej klasie. Był przecież wtedy w Australii. Mnóstwo zdjęć Maksa, przy zdjęciach z ostatniego miesiąca napłynęły mi łzy do oczu. Nic dziwnego, że zastanawiam się nad wszystkim, a ludzie nam się dziwnie przyglądają, wyglądamy jak para…
Zamknęłam album i odłożyłam na miejsce. Usiadłam przy biurku i usilnie starałam się myśleć o Bartku. Nie byłam w stanie przywołać do siebie te uczucia, które były przy mnie, gdy wrócił specjalnie dla mnie ze Spały. Jeszcze więcej łez popłynęło po moich policzkach. Co się ze mną dzieje? Jeszcze miesiąc temu byłam tego tak pewna. Nie byłam na wszystko gotowa, ale byłam pewna.
Otarłam łzy, przejrzałam się w lusterku i ruszyłam do drzwi, które prowadziły na korytarz. Ledwo je otworzyłam, a ujrzałam czterdziestoletnią kobiecą wersję Maksa w ciemno zielonej sukience do kolan. Od razu zauważyłam mój projekt pod metką matki Papiera. Zaskoczona z uniesioną ręką do pukania w drzwi uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
- Och, już jesteś gotowa! A ja miałam cię właśnie obudzić. No cóż, teraz jedyne, co mogę zrobić to zaprosić cię na śniadanie… - powiedziała lekko i przyjaźnie, lekko się odwracając, żeby wypuścić mnie do przedpokoju. Uśmiechnęłam się do niej skromnie i spuściłam głowę, która nadal mnie bolała.
Roześmiała się lekko i położyła mi rękę na plecach.

- Tak w ogóle jestem mamą Maksa i cieszę się, że w końcu cie poznaję. Jesteś pierwszą dziewczyną, którą w ogóle przyprowadził do domu. Chodź zaprowadzę cię do kuchni, zjemy razem, bo mój leniuszek jeszcze śpi. – powiedziała i ruszyła przodem, żywym i szybkim krokiem.

sobota, 28 września 2013

The friday's night

W piątkę weszliśmy do tego ogromnego klubu, w sensie ja, Nora i jej chłopak, no i Kawa z Papierem. Podszedł do nas Marek, złożyliśmy pobieżnie życzenia i wręczyliśmy prezenty. Rozejrzałam się nerwowo po klubie, co oczywiście spostrzegł.
- Coś się stało? Czegoś szukasz? a może kogoś? - spytał, chyba troszkę zmartwiony. Czemu to akurat on musiał się zaprzyjaźnić z Bartkiem z całej mojej klasy? Nie było, co ukrywać...
- Jest już Maks?- wypaliłam zdenerwowanym głosem. Ściągnął brwi i odwrócił ode mnie wzrok podirytowanym.
- Jeszcze nie przyszedł.- powiedział chłodno.
- Mogę mieć prośbę? - spytałam słodko, po tym jak mi ulżyło. Zdziwił się i chyba jakby oburzył, podniósł tylko brwi w pytającym geście.- Jak przyjdzie i by pytał o mnie.... - mówiłam lekko kiwając głową. - to nie mów mu gdzie jestem, wolałabym go unikać dzisiaj, okej? - spytałam. Zaskoczyła mnie jego zdumiona mina, jakby spodziewał się czego innego, uśmiechnął się do mnie szeroko i objął ramieniem w pasie, prowadząc do baru.
- Oczywiście! - stwierdził bardzo zadowolony, po czym zwrócił się do barmana. - Dla tej pani drinki, wszelakie, na mój koszt, dobra?!- powiedział, a barman tylko skinął głową lekko niezadowolony, wiedział, że oboje jesteśmy niepełnoletni...
Zaskoczona, lekko pisnęłam z radości, że upiję się za darmo i rzuciłam się na szyje Markowi.
- Dziękuję- wykrzyczałam mu do ucha, bo właśnie w tym momencie Dj zaczął grać.
- Chodź zatańczymy. - stwierdził tylko i pociągnął mnie za rękę. Do tej pory zupełnie zgubiłam towarzystwo, z którym przyszłam, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Po pierwszym kawałku Marek mnie opuścił, ale wylądowałam koło Kamila i Łukasza, było spoko... Po jakiejś półtorej godzinie picia i tańczenia, przyszła pora na pasowanie, dopiero wtedy zauważyłam Maksa, który obściskiwał się z Hanką. Nie pomyślałam, że mnie to tak zaboli. Z odrętwienia obudził mnie Kamil, podając mi pas. Marek spojrzał na mnie swoimi szklanym oczami. Od urodzin takiego Pawła z gimnazjum, jestem osobą, która kończy wszystkie pasowania, podobno biję mocniej od wszystkich innych. A teraz byłam wściekła na ten ból, który poczułam, widząc Maksa z Hanką. Przez całe pasowanie trzymałam Marka za rękę, a teraz przyszła pora na ostatni pas, czyli mój. Ścisnęłam lekko jego dłoń w lekko pocieszającym geście, uśmiechnęłam się podobnie i ruszyłam za niego. Stanęłam w rozkroku, złapałam pas obiema rękami i spojrzałam raz jeszcze w stronę gdzie widziałam ich ostatnio. Nie było ich tam już, ale ja bez przerwy miałam tą scenę przed oczami. Uniosłam pas nad swoje ramię i zamachnęłam się mocno, to chyba było najmocniejsze uderzenie w historii. Lnianie spodnie Marka rozcięły się w tym miejscu, ale nie zauważyłam tego, wokół mnie była cisza, pustka. Półprzytomna oddałam pas Kamilowi i wyszłam na patio. Usiadłam na klombie i zapaliłam papierosa. Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie usiadła Inga i mnie objęła, nie zauważyłam, że łzy mi ciekły po policzkach. Kiedy mnie przytuliła rozkleiłam się zupełnie. Nie umiałam nad sobą zapanować.
- Już spokojnie... - mówiła, głaszcząc mnie pogłowie.
Po pięciu minutach uspokoiłam się i odchyliłam do tyłu, otarłam policzki, dziękując Bogu za to, że zrobiłam wodoodporny makijaż. Przyjrzałam się jej, nic się nie zmieniła, poza tym, że bardzo schudła, teraz była szczuplejsza ode mnie.
- Inga...- wyszeptałam. Uśmiechnęła się lekko. A ja znowu zaczęłam chlipieć. - Tak za tobą tęskniłam. - powiedziałam, płacząc i rzucając się, żeby znowu ją przytulić.
- Ja za tobą też. - wymamrotała.
Rozmawiałyśmy dużo, prawie przez cały wieczór, nadrobiłyśmy zaległości, chociaż obie miałyśmy poczucie, że za mało jeszcze się dowiedziałyśmy. Wiedziała, w jakiej sytuacji się znalazłam i o moich uczuciach. Wiedziałam, że znalazła sobie kogoś, ale przyjechała tu sama. Przeniosłyśmy się do baru i piłyśmy czystą wódkę przez dobrą godzinę, po czym zachciało się nam tańczyć. Parkiet był pełny, więc szybko się zgubiłam i już nie zobaczyłam jej więcej tego dnia. Nie przeszkadzało mi, że tańczę sama, byłam pijana, więc niewiele mi przeszkadzało.
Nagle poczułam gorąco i ogromny żar pod brzuchem, ale tańczyłam dalej z przymkniętymi oczyma, rozkoszując się tym gorącem. Wydawałoby się, że dopiero wieki później poczułam, jak ktoś mnie obejmuje i łączy się ze mną w tym żarzącym tańcu. Zrobiło się jeszcze cieplej, a moja kobiecość domagała się, pulsując, tego gorąca tylko w jednym miejscu. Odwróciłam się, żeby objąć osobę, z którą tańczę i zobaczyć, kim jest, choć tak naprawdę mało mnie to obchodziło. Spojrzałam w oczy Maksa, a on tylko pochylił się i złączył nas w upragnionym, namiętnym pocałunku. I tak tańczyliśmy przylepieni do ciebie całymi ciałami, nie zwracając uwagi na wszystko inne. Byłam tylko ja i on i moje ogromne zmęczenie. Pewnie, dlatego nie pamiętam co się działo dalej...

Dreams before tomorrow

Podszedł do mnie i delikatnie mnie objął. Nigdy wcześniej nie czułam się tak pewnie i bezpiecznie, wiedziałam, że czuje do mnie to samo co ja do niego. Kołysaliśmy się powoli do piosenki lecącej z głośników. Było właśnie tak jak sobie wyobrażałam, zaskoczył mnie tym przyjazdem. Miało go nie być. Ale mimo wszystko jest tutaj... Ze mną. I to jest najważniejsze. Cały czas byłam odwrócona do niego tyłem, gdy zniżył swoją głowę do mojego ucha i wyszeptał.
- Kocham cię Aga...
- Ja ciebie też kocham Maks- powiedziałam lekko i odwróciłam się, żeby złożyć delikatny pocałunek na jego ustach....

***

Obudziłam się, gwałtownie wciągając powietrze i siadając. To był tylko sen, głupie mary nocne, nic więcej, zupełnie. To nie ma żadnego znaczenia, bo przecież jestem z Bartkiem i go kocham... Chyba. Ale na pewno ten sen nie miał nic związanego z rzeczywistością.
Rozejrzałam się dookoła. Byłam u siebie w łóżku i byłą jeszcze noc. Spojrzałam na telefon, żeby sprawdzić godzinę: 4.45. Cholera! Wcześnie, bardzo wcześnie, a ja już na pewno nie zasnę. Opadłam z powrotem na poduszki i zaczęłam myśleć.
Bartka nie ma już od ponad miesiąca, w prawdzie wpadł na dzień, ale to za krótko, żeby oddzielać od siebie cały okres, a teraz będzie tam jeszcze dłużej... A ja spędzam mnóstwo czasu ze znajomymi, a tak naprawdę z jednym znajomym: Maksem. skrzywiłam się na wspomnienie snu. Czemu za każdym razem, gdy zaczynam sobie układać życie i wszystko idzie niemalże po mojej myśli, on musi się pojawić i wszystko spieprzyć. Wstałam wściekła na siebie i trochę na Maksa. Usiadłam przy komputerze i weszłam na facebook'a, było już koło piątej więc nie będzie to nikomu przeszkadzać, puściłam płytę Lany Del Rey najciszej jak się dało i poszłam zrobić sobie śniadanie. Usmażyłam jajecznicę na maśle, skroiłam pomidora i zaparzyłam herbatę. Ale ciągle nie mogłam się uwolnić od myśli o tym cholernym śnie. Usiadłam z śniadaniem przed komputerem i poczytałam komentarze do zdjęć Papiera na których Kawa pozowała w moich ciuchach. Od razu przyszła mi na myśl jego matka. Ostatnio jak z nią rozmawiałam, powiedziała, że mam potencjał, ale musiałabym się skupić tylko na tym i nie rozpraszać się niczym innym, a widzi, że mam trochę więcej problemów na głowie niż zwykle, więc dała mi wolne do połowy sierpnia. Fajnie, że od połowy będzie mnie potrzebowała, kiedy jest najwięcej roboty z kolekcją na sezon jesień/zima. Ogólnie jest spoko, ale przeraża mnie to, że chce żebym chodziła w jej ciuchach po wybiegu, jak jakaś, kurwa, modelka. A o nich to nawet nie chcę wspominać, są tak puste i .... ugh... w ogóle są beznadziejne. Nie lubię z nimi pracować, jak większość normalnych ludzi, ale cóż, na jakimś żywym wieszaku trzeba zaprezentować ubrania.
Siedząc tak, nabuzowałam się na cały chyba tydzień. Wyłączyłam komputer i odwróciłam się, spojrzałam na ubrania, które przygotowałam na wieczór. A może nie powinnam iść, a ten sen to było ostrzeżenie... Nie bez przesady, przecież nie będę tam sama.... Ale będzie tyle ludzi, że można powiedzieć, że będę sama... z Maksem. Właśnie sobie przypomniałam, że to z nim idę na ta imprezę. pokręciła tylko głową na myśl w co mogę się wpakować i poszłam wyszykować się do szkoły.
Cały dzień zastanawiałam się co mam zrobić, żeby niczego nie odjebać... I nie wymyśliłam niczego ciekawego. Wiedziałam, że nie wymigam się od tej imprezy, ale mogę się na nią udać z kim innym i unikać Maksa przez cały wieczór... Właśnie taki miałam plan, więc zadzwoniłam do niego.
- Halo? - odebrał telefon.
- Hej! To ja...- powiedziałam, po czym zorientowałam się, że pewnie nie ma telefonu mojej matki i nie wie kto dzwoni. - To znaczy... yyy... Aga. Sorry, dzwonię z telefonu mamy, bo nie mam kasy na koncie.
- No hej...
- Słuchaj, ja zaraz jadę do Kawy i z nią zabiorę się do Marka, więc nasz wczorajszy plan nie wypali, dobrze?- powiedziałam niepewnym głosem, który pewnie uznał za zatroskanie.
- No spoko, chociaż miałem nadzieję, że pogadamy trochę w czasie jazdy, booo... yyy.... no, po prostu muszę z tobą pogadać. - wypalił na koniec, a mi żołądek podszedł do gardła, o czym on chciał ze mną rozmawiać do cholery?!
- A o czym? - wypowiedziałam lekko piskliwym głosem.
- To nie jest rozmowa na telefon. Widzimy się u Marka. Pa... - i rozłączył się, a ja nie wiedziałam co z sobą począć. W tym momencie zadzwonił mój telefon. Dzwoniła Nora.
- Gdzie ty do cholery mieszkasz?! - wykrzyczała do telefonu. Uśmiechnęłam się pod nosem, nigdy wcześniej nie musiały do mnie same dojeżdżać i  teraz się zgubiły. Westchnęłam.
- A jesteście chociaż w Amsterfamie? - spytałam.
- Chyba tak...
- Widzisz może las, a na przeciwko niego plażę z molo na takim jeziorkiem?
- Taak...
- To pierwsza w prawo i druga w lewo za tym wszystkim, będę stała na ulicy.
- To pa. - i rozłączyła się.
Zarzuciłam na siebie brązowy kardigan i wyszłam przed dom, kiedy zobaczyłam fioletową skodę Kawy, która gwałtownie skręcała w moją ulicę, co z tego, że jechała po nieutwardzonej drodze... Kto jej dał prawo jazdy? Szczęście, że nie może pić, bo ma jutro o ósmej rano jakieś ważne spotkanie, czy coś, nie wiem. Zaparkowała pod moim domem, a ja ledwo mogłam ją dostrzec od tej chmury kurzu który wzburzyła taką jazdą. Kaszlnęłam delikatnie.
- Hej...- wykaszlałam. - Chodźcie. - powiedziałam i ruszyłam w stronę domu. Poszły za mną, tachając swoje sukienki, buty i inne pierdoły. Zaniosły to wszystko do mojego pokoju i przeszły do kuchni przywitać się z moją mamą.
- Jak tam dziewczynki? Gotowe na dzisiejszy wieczór? - spytała moja mama, a ja jedyne co chciałam zrobić to face palm, ale się powstrzymałam. Uśmiechnęły się do niej ciepło.
- Bardziej już chyba nie będziemy. - stwierdziła Nora, a Kawa jej tylko przytaknęła, potakując głową, bo minutę temu wepchnęła sobie do ust chyba całego pączka. A moja mama tylko się roześmiała i ruszyła w stronę gabinetu.
Usiadłyśmy przy stole, pijąc herbatę, a ona wróciła się na chwilkę.
- Tylko zjedźcie coś przed wszystkim, żeby potem nie było. Zrobiłam wam kolację, jest w lodówce. - upomniała nas i wyszła. Zjadłyśmy i poszłyśmy się szykować.
Nie wiem co je wzięło, ale obie musiały mieć koronę z kłosów z luźnym kokiem, więc miałam pełne ręce roboty, chyba dlatego tez sama nie zdążyłam sobie upiąć włosów i poszłam w rozpuszczonych. Wystrojone ruszyłyśmy do samochodu. Powiedziałam mamie, że wrócę jutro popołudniu, co przyjęła z spokojem i obojętnością. To było dziwne i podejrzane, ale postanowiłam się nad tym nie zastanawiać. Jechałyśmy na imprezę roku....

niedziela, 8 września 2013

Am I waiting for... What?

Minęły dwa tygodnie, więc do końca roku pozostał tydzień i jeszcze jutrzejszy piątek, czyli dzień, na który czekają chyba wszyscy znajomi, znajomi znajomych i inni, impreza Marka. Szczerze nie wiem, co jest w nich takiego, ale każdy chce się na nich znaleźć, bo... Nie. To jest zupełnie nie do określenia, to, co się tam dzieje, jak świetnie wszystko wychodzi i jakie wspomnienia się nabywa. Jest coś szczególnego w samym gospodarzu, ale jego imprezy zawsze przewyższają oczekiwania. A ta miała być naprawdę wyjątkowa, bo mimo urodzin w listopadzie Marek postanowił zrobić osiemnastkę przed zakończeniem roku. Czekaliśmy na nią od jego ostatnich urodzin, od tamtej pory nie zrobił żadnej i nie mogliśmy się doczekać. Tym razem wynajął jakiś klub na Piotrkowskiej, sama nie wiedziałam dokładnie, który to, ale na szczęście nie miałam być sama, Bartek wiedział, gdzie to jest, miał wrócić specjalnie dla mnie, żebyśmy mogli iść tam razem. Po za tym szli tam chyba wszyscy, których znałam, albo kojarzyłam i wielu innych... a przynajmniej takie chodziły plotki.
Te dwa tygodnie zleciały niewiarygodnie szybko. Ostatnie poprawianie ocen, ogarnięcie klasy z kwiatami i w ogóle. Nie było łatwo, szczególnie, że Bartek siedział w Spale i rzadko dzwonił do mnie. Ale nie narzekałam, często spotykałam się z dziewczynami oraz Piotrkiem, i niemalże codziennie z Maksem. Nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek będę umiała z nim tak swobodnie rozmawiać i spędzać czas. Myślę, że się do niego w pewien sposób przekonałam, on chyba naprawdę się zmienił. Nie ważne, ale te dwa tygodnie. Mogę spokojnie powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy, coś w rodzaju tego, co mam z Papierem, tyle, że inna przeszłość.
Wróciłam pełna takich rozmyślań do domu. Zjadłam lekki obiad i zajrzałam do szafy, żeby przygotować coś na jutrzejszą imprezę. W momencie, w którym przymierzyłam nowo uszytą czarną sukienkę o zakładanym dekolcie i rozkloszowanym dołem, nie za krótką, nie za długą, zadzwonił mój telefon.
-Halo? - powiedziałam, nawet nie sprawdzając, kto  dzwoni.
- Cześć skarbie... - wymruczał Bartek.
- Kochanie! - wykrzyknęłam. - Już przyjechałeś? To super, może wpadniesz do mnie? - rozgadałam się na całego, ale on mi przerwał.
- Właśnie, dlatego dzwonię...- powiedział spokojnym, ale zaniepokojonym tonem. - Nie będzie mnie jutro, nie mogę... Przepraszam, wiem jak zależało ci na tym... - mówił ściszonym, przepraszającym głosem.
Zamilkłam, nie wiedziałam, co mu powiedzieć i bądź co bądź zrobiło mi się przykro, że nie pójdziemy. Tak długo się na to szykowaliśmy i nawet często o tym rozmawialiśmy, a teraz mi mówił, że nic z tego. Odetchnęłam spokojnie i przejrzałam się jeszcze raz w lustrze. Taka wystrojona, podobałaby się mu ta sukienka, z resztą to przecież dla niego.
- Och. No okej, trudno. Może następnym razem... - powiedziałam, nie potrafiąc ukryć rozczarowania w głosie, mimo, że próbowałam. Przecież ani ja, ani on nic nie mogliśmy na to poradzić.
- Tak następnym razem. - stwierdził cicho. - Nie gniewasz się? W końcu tyle czekaliśmy na tą imprezę....
- Nie no, co ty! Przecież to nie twoja wina... A co się dokładnie stało? - spytałam, w końcu musiał być jakiś powód.
- Możliwe, że dostanę się do składu, który jedzie na uniwersjadę i wolałbym zostać, powalczyć, o co nieco. - mówił zmęczonym głosem. Był wykończony ciągłymi treningami, ale i tak zadzwonił, chociaż najchętniej już by dawno spał.- Obiecaj mi coś. - powiedział już ożywiony. - Pójdziesz na tą imprezę i będziesz się świetnie bawiła, dobrze?
Milczałam przez dobrą chwilkę. Chciałam iść na tą imprezę, ale bez niego będę się czuła jakoś nie tak, tym bardziej, że oboje na nią czekaliśmy. Nie potrafiłam sobie teraz wyobrazić, że idę sama, mimo, że będzie tam wielu znajomych, ale sama.
- Nieee... Bez ciebie to już nie tak samo. - wymamrotałam coraz bardziej smutna i zrezygnowana. Teraz jeszcze bardziej niż zwykle odczuwałam jego nieobecność. Łzy napłynęły mi do oczu, a kula stanęła w gardle, nie mogłam się wysłowić, ani opanować.
- Masz iść. - powiedział i westchnął głębiej.- Wolałbym, żebyś poszła.
Przełknęłam jakimś cudem to coś, co mi utknęło w gardle i wymamrotałam.
- Okej, zobaczę jak to będzie, nie obiecuję niczego w każdym razie.
- W porządku, jak chcesz. Jeśli jednak się wybierzesz, życzę ci miłej zabawy.- zamilkł na chwilę. - To do zobaczenia na zakończenie roku. Kocham cię. Pa pa.
Otworzyłam usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nic się z nich nie wydostało, więc rozłączyłam się. Wiem, że nie powinnam była, ale jakoś tak wyszło. Opadłam na łóżko w sukience, a łzy leciały mi dalej, sama nawet nie wiedziałam, dlaczego. Ale ja tak strasznie za nim tęskniłam, tak bardzo...
A telefon znów zadzwonił.
- Bartek? - zapytałam płaczliwym już głosem, licząc, że znowu go usłyszę.
- Niestety, to tylko ja. - odpowiedział Maks lekko zmartwionym głosem. - Coś się stało, Aga? -spytał.
Odetchnęłam głębiej i otarłam oczy lewą dłonią. Roześmiałam się lekko.
- Nie, nic się nie stało. Po prostu przed chwilą rozmawiałam z Bartkiem i jakoś tak się troszkę rozczuliłam, z resztą nie ważne. - wyrzuciłam z siebie, ogarnęłam jakoś swoje myśli i zapytałam. - A co tam u ciebie? Coś chciałeś?
- Yyy... Tak tylko dzwoniłem... Gotowa na jutrzejszą imprezę? – spytał, nucąc jakąś melodię w międzyczasie.
- Nie idę.... - stwierdziłam tylko, a on zamilkł momentalnie.
- Jak to? - spytał oburzony. - Jak to nie idziesz?
- No nie idę. Wiesz Bartek nie przyjeżdża i.... Jakoś nie mam już ochoty, żeby iść. - mówiłam smutnym i znudzonym lekko głosem. 
- Chyba sobie żartujesz! - wykrzyknął do telefonu. - Okej, zrobimy tak. Ty jutro wracasz grzecznie ze szkoły, szykujesz się, a ja po ciebie przyjeżdżam o w pół do ósmej i jedziemy razem. I nie chcę słyszeć, żadnych „ale!”.
- Nie będziesz mógł pić. - stwierdziłam tylko.
- A od czego jest "Biba taxi"?! - wyparował.- Z resztą będziesz pod moją opieką i nie powinienem pić.
- To ja nie jadę, jak nie będę miała, z kim pić. - powiedziałam.
- Jedziesz, jedziesz. Później ustalimy jak to będzie. Do jutra. - powiedział szybko i rozłączył się.
Świetnie. Więc nawet poużalać się nad sobą nie mogę. Wstałam i zdjęłam z siebie ta sukienkę. Włożyłam ją z powrotem na dno szafy i wyciągnęłam czerwoną z dekoltem kwadratowym i kloszem do połowy uda. Czarna jest dla Bartka, więc nie tym razem. Naszykowałam czarne szpilki z czerwoną podeszwą i poszłam szykować się do snu, czując mimo wszystko lekkie podniecenie na myśl o jutrzejszym dniu.

wtorek, 3 września 2013

I think it is too fast for me, but who cares? Not him.

Patrzyłam na te klucze jak sroka w gnat. Byłam zaskoczona i naprawdę nie spodziewałam się tego. A on teraz bez przerwy mówił nie patrząc na mnie. 
- Ten jest od tego zamka na górze, ten od tego pod klamką, ten od furtki, a ten od kłódki na bramie...- wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu, ale zamilkł i spojrzał na mnie przerażony. Chyba mieliśmy podobne miny. W każdym razie ja czułam, że ogromnie zbladłam i chyba trochę za  bardzo wybałuszyłam oczy. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy, oboje przestraszeni i niepewni tej sytuacji. I wybuchłam śmiechem na widok jego miny, musiałam sama się jakoś opanować, a wiedziałam, że nic go teraz tak nie uspokoi jak mój śmiech. sama w między czasie zamierzałam wymyślić co powinnam zrobić. Wezmę te klucze, ale nie mogę mu niczego obiecać, byliśmy zdecydowanie za młodzi na takie zobowiązania, a ja chciałam w przyszłym roku gdzieś wyjechać, byle gdzie. Jak najdalej, zostawić wszystko za sobą. Owszem kochałam to miejsce, ale bez przesady, przecież nie mogłam zostać tu całe życie, prawda? poza tym studia i praca. Życie powiedziało mi wprost przez rodziców: w tym kraju nie przeżyjesz! Znajdź pracę za granicą, będzie ci łatwiej. 
Przestałam się śmiać i znowu spojrzałam na Bartka, tym razem poważnie i zdecydowanie. Mieliśmy tyle marzeń do spełnienia, tyle pragnień, ale niestety rozchodziły się one w różne strony świata. Czułam do niego tak wiele i tak mało, za jednym razem, a teraz jeszcze wszystko zaczyna się mi mieszać, prawie nie umiem już samodzielnie myśleć.
- To ma być coś w rodzaju azylu, nie proszę cie, żebyś się wprowadzała na stałe… - powiedział ściszonym głosem. Tak bardzo chciałam, żeby się uśmiechnął, tak bardzo chciałam, żeby nie czuł się teraz tak bardzo zraniony. Nie pragnęłam teraz niczego bardziej jak go uszczęśliwić. Pokręciłam lekko głową.
- Głuptasie…- powiedziałam, podchodząc do niego, biorąc klucze i przytulając go. Westchnęłam głęboko, gdy tylko odwzajemnił mój uścisk. – Obiecuję ci podlewać kwiatki, chociaż z moim talentem zdechną zaraz po twoim wyjeździe. – stwierdziłam, spoglądając spod grzywki na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Czyli wszystko okej? – spytał. Jedyne co widziałam w tych szczerych, ufnych i wciąż niepewnych oczach to poszukiwanie potwierdzenia w moich. A ja nie mogłam mu tego zrobić dzisiaj, zaraz miał jechać i prowadzić, nie mogłam pozwolić, żeby cokolwiek mu się stało.
- Jasne, że tak! – niemal wykrzyknęłam i musnęłam jego usta.
- Ej! – wykrzyknął już szczęśliwy.- Co to ma być?! – spytał, a ja nie wiedziałam o co mu chodzi. Spojrzałam na niego pytająco. – To miał być buziak na do widzenia? No chyba nie! – powiedział, czym doprowadził mnie do śmiechu.
- Na pożegnanie będzie jak już wsiądziesz do samochodu i odpalisz silnik… - stwierdziłam, wyswobadzając się z jego uścisku. Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- Szkoda, że nie możesz do mnie przyjechać…. – wymruczał znowu lekko zasmucony.
- Przecież wiesz, że to nie zależy ode mnie tylko od waszego trenera. – powiedziałam, zaczynając się śmiać. – gdyby to tylko ode mnie zależało to pojechałabym tam z tobą w tym momencie. Wyobrażasz sobie? Poznałabym tylu sławnych siatkarzy….- dokończyłam, udając rozmarzenie.
- Acha! – wykrzyknął zdenerwowany leciutko. – W takim razie nigdy cię tam nie zabiorę!
- No wiesz?! – udałam obrażoną. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Wiedział, że udaję, a ja wiedziałam to samo o nim.- Największej fanki byś nie zabrał?- dokończyłam, mrużąc zalotnie oczy.
- Mogłaby przestać być moją największą fanką….- mówił ze skrzywioną mina i kręcąc głową. Wsiadł do samochodu i odpalił silnik, zamknął drzwi i zapiął pasy. Podeszłam do niego i opuścił okienko.
- Tylko jedź ostrożnie…- powiedziałam zatroskana, pochylając się do okienka.
- Ja zawsze jeżdżę ostrożnie! – powiedział oburzony. Spojrzałam na niego ze skosa.
- Wiesz o czym mówię…
- No dobrze, dobrze… Kocham cię- powiedział, gdy się do niego zbliżyłam. Pocałowałam go na pożegnanie, a od tego pocałunku lekko zakręciło mi się w głowie. Uśmiechnęłam się do niego.
- Do zobaczenia, kochanie… - powiedziałam, wynurzając się już z okienka.
- No. Pa pa… - powiedział, już wycofując samochód z podjazdu. I odjechał, a ja mu jeszcze pomachałam na drogę. Zostałam sama. Spojrzałam na klucze, które od niego otrzymałam i lekko je podrzuciłam.
- Okej, jakoś to przeżyjesz przecież, co nie Aga? – zadałam sobie to pytanie w myślach. Zamknęłam bramę i ruszyłam do domu, aby już jechać do szkoły.