Ruszyłam
za nią pospiesznym krokiem, niemal mi uciekła. Mieli ogromny i piękny dom.
Poprowadziła mnie na dół do wielkiej kuchni i wskazała mi stołek barowy przy
blacie. Usiadłam posłusznie, a ona zajęła się wyciskaniem soku pomarańczowego i
parzeniem kawy. Dziwne mi się zdało, że sama umie zająć się kuchnie i nikt obcy
się tu nie kręci. Bo przecież widziałam jakąś panią w korytarzu i wydawało się
jakby tutaj pracowała. Podała mi filiżankę kawy. Była cudowna, nawet bez mleka,
ale miała mnóstwo cukru...
-
Smakuje ci? - spytała, podając i gotową jajecznicę, pokrojonego pomidora, chleb
i masło, obok tego wszystkiego postawiła szklankę soku. Pokiwałam tylko głową z
wdzięcznym wzrokiem. Uśmiechnęła się i odwróciła, żeby coś jeszcze zrobić przy
kuchni. - Jesteś rzeczywiście taka ładna jak Maks mówił, chociaż nigdy nie
myślałam, że to prawda. Nigdy wcześniej nie zapraszał, żadnych dziewczyn do
domu, żadnej nie widziałam, więc nie wiedziałam czy ma dobry gust, ale patrząc
na ciebie... - mówiła i odwróciła się do mnie z szczerym uśmiechem. Ja niemal
się na te słowa zakrztusiłam, ale udało mi się jakoś połknąć ostatni łyk kawy.
Otarłam usta serwetką i uśmiechnęłam się delikatnie. Patrzyła na mnie z
wyczekiwanie, jakby oczekiwała, że coś jej powiem. Ale co ja niby miałam jej
powiedzieć?!
-
Dziękuję, jest pani bardzo miła... - wydusiłam w końcu z nikłym uśmiechem na
ustach. – Mieszkają państwo w pięknym domu… - powiedziałam, równocześnie
rozglądając się z zachwytem po pomieszczeniu. Uśmiechnęła się i usiadła
naprzeciwko mnie z własną filiżanką kawy.
-
Dziękuję. Jedz, jedz, pewnie masz strasznego kaca, a to przynajmniej ci trochę
pomoże. – stwierdziła i wzięła łyka. Bez przerwy się na mnie patrzyła. A ja
uśmiechnęłam się do niej i zrobiłam, co kazała, wzięłam się za jedzenie. Bądź,
co bądź, ale ta kobieta świetnie gotowała.
-
Wiesz, nie mogłam się doczekać, aż cię poznam. Pamiętam jak jakiś czas temu
Maks po raz pierwszy o tobie wspomniał. Wrócił wtedy z Paryża i stwierdził, że
się nieszczęśliwie zakochał, więc pójdzie do innego liceum niż wszyscy jego
znajomi i chce wyjechać za granicę na wymianę. Na początku się zmartwiłam, że
chce gdzieś wyjeżdżać. Dopiero później do mnie dotarło, dlaczego, ale nie
chciał już nic powiedzieć. Ale udało się go przekonać, żeby nigdzie nie
wyjeżdżał, bo przecież samo liceum wystarczy. No cóż, sama wiesz, że nie na
długo się to zdało… - mówiła, a ja dostawałam, co raz większych oczu.
Skończyłam jeść i otarłam usta. Sięgnęłam po sok. – Ale wrócił i już dawno nie
widziałam go takiego szczęśliwego. Nigdy bym nie pomyślała, że jakakolwiek
dziewczyna będzie w stanie go tak uszczęśliwić, jak ty. Cieszę się, że
jesteście razem… - w tym momencie się zakrztusiłam i myślałam, że się utopię w
tym małym łyczku.
Pani
Wirkowska wstała przerażona i zaczęła klepać mnie po plecach.
-
Matko kochana! Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
-
Nie, dziękuję. Wszystko okej…- przełknęłam ślinę i spojrzałam na nią, gdy już
usiadła z powrotem na krześle.- Mam tylko małe pytanko… Czy to Maks pani
powiedział, że jesteśmy razem?- spytałam lekko przyduszonym jeszcze głosem.
-
Oczywiście, że nie! Sama się domyśliłam, on poza tym nic by mi przecież nie
powiedział…- mówiła zadowolonym z siebie głosem. Musiałam jej przerwać.
-
Już myślałam, że panią okłamał…- powiedziałam lekko – bo, musi pani wiedzieć,
że nie jestem z Maksem…. – pod koniec spuściłam oczy.
-
Jak to nie jesteście razem?! To znaczy… Nie jesteście razem?! Myślałam… Chodzi
taki zadowolony, że… No cóż najwyraźniej się pomyliłam…- wymruczała już pod
koniec, po czym nagle się ożywiła i spojrzała mi prosto w oczy. – Ale wczoraj
musiało się coś wydarzyć skoro cię tutaj przyniósł. – powiedziała, patrząc na
mnie wyczekującym wzrokiem.
Nie
wiedziałam, gdzie mam się schować. W końcu nic nie pamiętałam. Odetchnęłam
głęboko.
-
Sama chciałabym wiedzieć, co się wczoraj działo, bo nie pamiętam w ogóle, żebym
miała jakikolwiek kontakt z Maksem na tej imprezie, było tam tak dużo osób. Mam
jednak nadzieje, że nic szczególnego się nie wydarzyło… - stwierdziłam lekko
niezadowolona z wydźwięku moich słów.
-
Czyli kogoś masz? – spytała zrezygnowanym głosem. Podniosłam wzrok i spojrzałam
na nią zdziwiona. Tak łatwo było mnie odczytać? – Mam wrażenie, że jesteś w
rozsypce i jest to po trosze wina mojego syna…- mówiła, przyglądając mi się
analizująco.
-
My z Maksem tylko się przyjaźnimy, nic więcej…- powiedziałam to, mimo, że
doskonale wiedziałam, że okłamuje nie tylko ją, ale i siebie. Coś się zmieniło
w naszej relacji i to diametralnie… A może właśnie nic się nie zmieniło, a ja
jak głupia wierzyłam, że to tylko przyjaźń.
-
Skoro tak twierdzisz…- powiedziała. – Cześć skarbie! – wykrzyknęła naprawdę
głośno, tak, że się skrzywiłam. Spojrzałam w stronę, w którą się zwróciła i
zobaczyłam Maksa, już ogarniętego i zachmurzonego. Skinął jedynie swojej matce
i zwrócił się do mnie.
-
Skończyłaś już?- spytał, wskazując brodą moje talerze po śniadaniu. Pokiwałam
jedynie głową zdziwiona jego zachowaniem.- Dobrze. – stwierdził.- Chodź za mną.
Musimy porozmawiać…- powiedział szybko i odwrócił się ode mnie, ruszył dalej
nie oglądając się czy idę za nim. Oczywiście poszłam za nim...